01-09-2016 r.
Sabrina Czarnecka:
Tego dnia było zimno jak nigdy,
choć to nie była jeszcze najmroźniejsza z pór roku. Wiało ze wszystkich stron,
a moje włosy zdawały się tańczyć na tym wietrze i co jakiś czas wpadać mi do
oczu ograniczając tym samym widok na twą twarz.
Przyglądałam się tobie z takiego
bliska, a czułam się jakbym była niezwykle daleko, albo jakbyś to ty był
nieobecny. Uśmiechałeś się delikatnie, a barwa twoich źrenic wydawała mi się
być tak obca jak jeszcze nigdy dotąd, jak nigdy wcześniej.
Na dnie torebki miałam broń,
niewielki pistolet, który nigdy nie powinien się znaleźć w zasięgu mojego
wzroku, choćby dlatego, by nie przyszło mi na myśl uczynić z niego pożytku.
Włożyłam rękę do tej torebki, odnalazłam już wcześniej przeładowany przedmiot.
Wymierzyłam w ciebie.
Nie bałeś się. Byłeś niezwykle
spokojny. Stałeś nadal tak samo – ręce w kieszeni i ten delikatny uśmiech.
Chyba nie wierzyłeś, że mogę pociągnąć za spust. A ja… a ja oddałam strzał.
Pierw jeden, a ty padłeś na kolana. Teraz byłeś przerażony.
Stanęłam nad tobą i wystrzeliłam
cały magazynek, jeden po drugim. Ręce mi drżały… całe moje ciało drżało. Liście
na drzewach nerwowo zaszeleściły, to znaczyło, że nic się nie zmieniło, żadnego
końca świata nie było…
Wiktor Górny:
Zbiegłem czym prędzej po
starych, skrzypiących schodach poniemieckiej kamienicy. Otworzyłem jej drzwi z
buta, nie sprawdzając nawet czy po raz kolejny się zacięły. Wcisnąłem coś
przypominający dzwonek i odblokowałem kratę wyglądającą na więzienną. Założyłem
kask i wsiadłem na motocykl. Ruszyłem w stronę parku.
– Zdążysz! Zdążysz! Musisz! –
krzyczałem sam do siebie. – Nie rób głupot! – nalegałem w myślach, jakbym
chciał przekazać Sabrinie tą myśl w sposób telepatyczny i jakimś cudem wpłynąć
na jej zachowanie.
Na mieście były straszne korki,
a cała sygnalizacja świetlna zdawała się na mnie uwziąć. Co chwila zaskakiwało
mnie czerwone światło. W końcu zacząłem to olewać i wyprzedzać w sposób taki w
jaki nie odważyłem się nigdy wcześniej.
Do parku pozostało mi mniej niż
dwie minuty drogi, postanowiłem pojechać skrótem, pod prąd. Przy wyjeździe z
uliczki usłyszałem jak ktoś za mną trąbi. Nie miałem lusterek, bo dwa dni wcześniej
ostatnie z nich się uszkodziło. Odwróciłem więc głowę i poczułem silne
uderzenie.
Szybko pojąłem, że leżę na
zimnym betonie, a jacyś ludzie pochylają się nade mną. Fragmenty szyby kasku
czułem w ustach, podobnie jak ten dobrze znany mi metaliczny posmak. Zamknąłem
oczy, wiedziałem, że już nie zdążę. Ogarnął mnie dziwny spokój, napawający
myślą iż nic się nie stało, bo żadnego końca świata przez to nie będzie…
Marek Pawlak:
Stojąc przy oknie spoglądałem na
zegarek. Wskazówki niemiłosiernie się ciągnęły po jego tarczy, a czas zdawał
się nie płynąć, a stać w miejscu. Piłem herbatę z ulubionego kubka co jakiś
czas spoglądając na telefon komórkowy i zdjęcie wysłane do mnie MMSem.
– Dwie kreski – mówiłem sam do
siebie, po czym ponownie chowałem telefon do kieszeni.
Na parapecie leżały ulotki
przeróżnych ośrodków odwykowych. Jakąś godzinę temu Trudny je tam położył.
– Mnie kiedyś pomogli. Marek,
nigdy nie jest za późno. – Kiedy to mówił jeszcze nie wiedziałem, że za kilka
miesięcy zostanę ojcem. Ja i bycie pieprzonym tatusiem! Nie nadawałem się do
tego i nie miałem zamiaru się nadawać!
Darek opuścił moją nowocześnie
urządzoną kawalerkę na poddaszu i wyszedł. Spieszył się na spotkanie z córką
żony. Ta mała miała dla niego coś ważnego. Zaraz po spotkaniu miał zadzwonić i
zapytać czy się zdecydowałem. Jeszcze tego dnia chciał mnie zawieź do jakiegoś monaru.
Wskazówki posuwały się powoli, a telefon milczał jak zaklęty.
Poluzowałem krawat i odpiąłem
dwa guziki białej koszuli. Sięgnąłem do kieszeni czarnej marynarki. Na jej dnie
znalazłem fiolkę z tabletkami nasennymi. Wziąłem z początku jedną i położyłem
się na kanapie. Potem ponownie sięgnąłem po opakowanie i wziąłem jeszcze dwie.
Spojrzałem w lampkę świecącą w
moje oczy jakbym był na komendzie. Zgasiłem ją, a potem postanowiłem zgasnąć
jak ona. Wsypałem do ust całą zawartość opakowania, pogryzłem i połknąłem
czując gorycz w gardle… czując żółć spływającą niczym po amfetaminie branej do
nosa. Zasnąłem, pomimo iż wiedziałem, że tego dnia żadnego końca świata nie
będzie...
Amelia Górna:
Z niewielkiej komody
wyglądającej na starszą ode mnie wyjmowałam sukienki. Zastanawiałam się, w
którą z nich ubrać swoją córeczkę. Mieliśmy jechać na weekend do Lichenia. Nie
byłam szczególnie religijna, no ale skoro on był, to… nie szkodziło mi się
zgodzić, zwłaszcza, że to ja miałam prowadzić.
Usłyszałam dzwonek do drzwi, spojrzałam
w ich kierunku, a następnie zerknęłam na Amandę. Bawiła się w wyjmowanie
poszewek z szuflady pod ł
óżkiem. Poszłam otworzyć. Spodziewałam się każdego, ale nie
Alicji Trudnej.
– Co pani tu…
– Kiedyś tu mieszkałam – przerwała
mi. Nigdy nie lubiłam tej kobiety, zawsze była bezczelna i traktowała
wszystkich z góry.
– Ale już pani nie mieszka.
– Całe szczęście. Czy ty wiesz,
dziewczyno, co ty w ogóle robisz? Przemyślałaś to?
– Ale to już chyba nie pani
sprawa.
– To był mój mąż, wiem lepiej do
czego jest zdolny niż ty po kilku gorętszych nocach. Daj sobie czas, nie mówię,
że masz z nim zrywać, ale nie musisz od razu wyjeżdżać na drugi koniec świata.
– O czym pani mówi?
– O wizach USA, a ty…
– A ja przepraszam, muszę
odebrać. – Spojrzałam znacząco na wibrujący telefon. Przyłożyłam go do ucha i
usłyszałam taką wiadomość, która sprawiła, że nogi się pode mną ugięły.
Alicja miała wyjść z mieszkania,
ale w chwili, gdy dostrzegła, że osuwam się po ścianie i nie mogę powstrzymać
łez, zapytała:
– Co się stało?
Nie potrafiłam z siebie wydusić
słowa. Zamknęłam oczy starając się zebrać myśli.
– Nie! – usłyszałam nagle krzyk
tej blondynki. Podniosłam wzrok i zauważyłam jak biegnie w stronę otwartego
okna, na którego parapecie stało moje dziecko.
Wszystko trwało ułamki sekundy,
podczas, których ja nawet nie zdążyłam wstać z podłogi i już wiedziałam, że
żadnego końca świata dzisiaj nie będzie…
Postanowiłam zacząć powieść od początku i dodawać jeden długi rozdział
raz na tydzień. Tamte części, które były tutaj opublikowane wcześniej,
oczywiście poprawię i opublikuje w udoskonalonej wersji (prawdopodobnie
wszystkie się zmieszczą w 1-3 rozdziałach). Chciałabym też zaznaczyć iż prolog,
tak naprawdę jest zakończeniem, a wydarzenia z pierwszego rozdziału maja miejsce
2 lata przed wydarzeniami z prologu.
I jak wam się podoba ta zmiana? Co sądzicie o takim rozwiązaniu? No i
jakie wrażenie wywarł na was powyższy fragment?